Fotografia | Mahmoud Dabdoub: Kolory są dla każdego
Biorąc pod uwagę tytuł Twojej obecnej wystawy, nasuwa się oczywiste pytanie: Czy postrzegasz siebie jako artystę – czy raczej jako dokumentalistę?
Jeśli otwarcie twierdzisz, że jesteś artystą, szybko może to zabrzmieć nieco arogancko. Nigdy nie nazywałem siebie artystą. Staram się jednak, aby moje zdjęcia były nie tylko emocjonalne, ale i artystyczne. Przecież kiedyś byłem studentem szkoły artystycznej. Później także fotoreporter dla różnych gazet. Myślę, że jestem gdzieś pomiędzy.
Najstarsze zdjęcia na wystawie pochodzą z Libanu i powstały na początku lat 80. Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią?
Na początku malowałem i rysowałem. Sprzęt potrzebny do tego był znacznie tańszy niż ten potrzebny do fotografii. Ale już wyćwiczyło moje oko do obrazów. Życie w obozie dla uchodźców było absolutnie ponure. Potem zacząłem malować piękne, kolorowe obrazy, których w rzeczywistości nie rozpoznawałem. W tamtym czasie myślałem, że takie miejsca istnieją tylko w bogatych dzielnicach.
A potem?
Później, podczas wakacji letnich, pracowałem u fotografa. Bardzo mnie interesowało to, co robił, więc pewnego dnia zapytałem go, czy mógłby pożyczyć mi swój aparat. To było moje pierwsze doświadczenie jako fotografa. Niedługo potem wyjechałem do Niemiec Zachodnich jako robotnik. Za zarobione tam pieniądze kupiłem swój pierwszy aparat fotograficzny.
Przebywałeś w Niemczech Zachodnich tylko krótko – po zaledwie dziewięciu miesiącach musiałeś wrócić do Libanu.
Dokładnie. Tam zacząłem pracować dla Stowarzyszenia Artystów Palestyńskich w Bejrucie. W tym czasie miałem okazję zrobić wiele zdjęć i współpracować z wieloma ważnymi artystami, takimi jak malarz Ismail Shammout, który był wówczas sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Artystów, i jego żona Al Akhal Shammout, którzy oboje bardzo mnie wspierali. Dla mnie to było coś wyjątkowego: kiedy idziesz do muzeum i oglądasz obrazy Dürera czy Picassa, zawsze zachowujesz dystans od obiektu. Inaczej było w kontekście pracy dla stowarzyszenia artystów, bo tam rozmawiałam i wchodziłam w interakcje z artystami, a także pakowałam i nosiłam ich prace.
W 1981 roku w końcu dostałeś stypendium do Akademii Sztuk Pięknych – w skrócie HGB – w Lipsku, gdzie miałeś możliwość studiowania fotografii. Jak to się stało?
W tym czasie Palestyńskie Stowarzyszenie Artystów utrzymywało dobre stosunki ze Stowarzyszeniem Artystów NRD, co z pewnością można postrzegać jako przejaw solidarności z narodem palestyńskim. Praktykowano to mniej w sensie militarnym, a bardziej duchowym. W rezultacie co roku przyznawano od czterech do pięciu miejsc na studiach uchodźcom palestyńskim. Shammout zapytał mnie: „Synu, chcesz iść na studia?” Oczywiście, że tak. To mogło też uratować mi życie: zaledwie rok później, w 1982 r., doszło do masakry w dwóch obozach dla uchodźców, Sabra i Szatila (przeprowadzonej przez bojówki maronitów i katolików, przyp. autora). Wcześniej mieszkałem w tym drugim.
Czy to była świadoma decyzja, żeby wyjechać do NRD w tamtym czasie?
Nie. Równie chętnie pojechałbym do Republiki Federalnej. Ale wtedy nie było stypendiów dla takich ludzi jak ja.
Jak wtedy odbierałeś ten kraj?
Przede wszystkim byłem wdzięczny. Nie przyszedłem tu, żeby się skarżyć. Uważałem się za gościa. W Libanie nauczyłem się, że jako gość muszę szanować zasady gościnności. To było dla mnie ważne. Dzisiejszy obraz NRD, na który w dużej mierze wpływają takie aspekty, jak gospodarka niedoborowa, niszczejąca architektura i brak demokracji, nie miał dla mnie wówczas żadnego znaczenia. Nie przyjechałem, aby potępiać, ale aby studiować i wrócić do ojczyzny. Był to dla mnie bardzo pouczający czas.
W jaki sposób?
Kiedy byłem w Bejrucie, nie znałem żadnych zachodnich fotografów. W HGB miałem okazję poznać różne szkoły i ich najważniejszych przedstawicieli. Szczególnie zafascynowała mnie twórczość Henriego Cartier-Bressona…
… francuski fotograf i pionier fotografii ulicznej.
Dokładnie. Uwielbiam jego fotografie, których humanistycznego przekazu nie sposób nie zauważyć, oglądając je. Udało mu się uchwycić dziwne i osobliwe momenty, wyrażając w ten sposób człowieczeństwo nie w sposób dydaktyczny, lecz humorystyczny. Miało to ogromny wpływ na mnie i moją późniejszą twórczość.
Podobnie jak Cartier-Bresson, Twoje zdjęcia skupiają się głównie na zwykłych ludziach. Skąd wzięło się Twoje zainteresowanie nimi?
Od ludzkości. Często fotografowałem, szczególnie dzieci. Zafascynowała mnie ta beztroska postawa. Oni nie myślą: W jakim okropnym środowisku żyjemy. Siedzą w brudzie, w śmieciach i się śmieją. Te chwile radości udzieliły mi się. Chociaż, a może właśnie dlatego, że dla nas, dorosłych, było to bardzo przygnębiające.
„ Fotografowałem sercem” – powiedziałeś kiedyś. Co masz na myśli?
Mam na myśli odczuwanie tego, co fotografuję. Wiele moich pierwszych zdjęć z Libanu jest prześwietlonych lub niedoświetlonych. Ale technologia nigdy nie była głównym tematem mojej pracy. Przechadzałem się uliczkami, w których siedzieli starsi ludzie i bawiły się dzieci, pozwalając sobie na chwilę odprężenia i robienie zdjęć. Dla mnie najważniejszy był szacunek do ludzi, których fotografowałem.
W Libanie, jako palestyński uchodźca, należałeś do mniejszości społecznej, podobnie jak później jako migrant w NRD. W jakim stopniu to doświadczenie obcości odzwierciedla się w Twojej pracy fotograficznej?
Obydwa wywarły na mnie duży wpływ. Zwłaszcza doświadczenia w Libanie. Chciałem udokumentować tamtejszą sytuację, ludzi i ich godność, a jednocześnie pokazać światu zachodniemu, że nie jest to sposób na życie. Bycie obcokrajowcem pomaga angażować się i okazywać solidarność. A także o zmianie perspektywy.
Wiele Twoich fotografii sprawia wrażenie pełnych szczegółów, choć widać na nich także dużą dozę spontaniczności. Jak utrzymać równowagę?
Polegam na tym, co znajdę. Nie daję żadnych sygnałów, po prostu czekam na właściwy moment i naciskam spust. Inscenizacja odbywa się co najwyżej w tym sensie, że wybiera się pewien fragment i podejmuje decyzję o włączeniu lub odrzuceniu motywów do zdjęcia.
Jak przejście z fotografii analogowej na cyfrową zmieniło Twoją praktykę fotograficzną?
Początkowo byłem niechętny przejściu na fotografię cyfrową. W pewnym momencie jeden z klientów powiedział, że akceptowane będą tylko pliki. Jednakże praktyka fotograficzna pozostała mniej więcej taka sama. Zmieniło się tylko narzędzie. A dziś wygoda jest o wiele większa: kiedyś w podróż musiałem zabierać ze sobą walizkę pełną nowych filmów. Dzisiaj wystarczy mały chip. I nie muszę już wybierać między fotografią czarno-białą a kolorową, lecz mogę później dostosowywać obrazy do własnych pomysłów.
Powiedziałeś kiedyś, że nie uważasz swojej pracy za działalność polityczną. Jesteś tego pewien? Czy decyzja za lub przeciw danemu obiektowi fotograficznemu nie jest już decyzją polityczną?
Chcę przez to powiedzieć, że nie działam jako polityk ani aktywista. Jako artysta jesteś oczywiście zawsze częścią kontekstu politycznego i zawsze, w ten czy inny sposób, wpływa to na twoją sztukę. Ale dla mnie chodzi bardziej o pokazanie społeczeństwu rzeczywistości panującej na ulicach i ukazanie, co jest prawdą. Nie mam wpływu na to, jakie wnioski polityczne wyciągną z tego inni.
Czy to oznacza, że nie mają na celu aktywizmu, lecz cel oświeceniowy?
Dokładnie. Chcę, żeby sumienia ludzi, którzy oglądają moje zdjęcia, pozostały żywe.
Mahmoud Dabdoub „Ulica jest moim studiem”, Contemporary History Forum Leipzig, do 22 czerwca.
nd-aktuell