Nalej sobie drinka!

Czasami budzę się rano z myślą: „Dzisiaj będzie najlepszy dzień w moim życiu!” Potem wychodzę z sypialni i myślę: „Cóż, to się nie wydarzy”. Przechodzę przez mieszkanie, bagno kurzu i okruchów, przedzieram się przez stosy naczyń i prania, aż w końcu stąpnę na kawałek starego chleba, który kiedyś upuściłem i prawdopodobnie od tamtej pory zamienił się w kamień. Ból wyciska mi łzy z oczu i uświadamia mi: muszę posprzątać. I znów uciec do średniowiecza.
Każdy ma swoje sztuczki, by nieprzyjemne zadania uczynić przyjemniejszymi. Słucham muzyki podczas sprzątania i długo zajęło mi znalezienie najlepszej. Pop jest dla mnie zbyt stresujący, metal sprawia, że mam ochotę podpalić śmieci. Próbowałem ścieżki dźwiękowej z Władcy Pierścieni , ale śmiertelnie niebezpieczna jazda Rohirrimów wydała mi się zbyt dramatyczna do odkurzania. Więc pewnej nocy skończyło się na słuchaniu muzyki z tawerny. Nie wiem, dlaczego akurat ta muzyka sprawia, że sprzątanie jest tak znośne. Ale z każdą piosenką moje wahania słabną. Mój dom zmienia się w zajazd, a ja zmieniam się w jego gospodarza, wycieram dębowe stoły zamiast regałów, szoruję drewniane talerze zamiast porcelany, nalewam miód pitny zamiast wody kwiatowej, obracam dzika na szpikulce — i trochę siebie.
Więc, aby pobudzić moje kończyny jak zmęczonego konia, raz jeszcze nakazuję mojemu pudłu rezonansowemu grać muzykę z najciemniejszych epok. Dźwięki fletów i lutni szybko rozchodzą się po pokoju, naśladując melodie znanych pieśniarzy. No! Posłuchajcie pieśni napisanej przez Mistrza 50 Hellera, który w oryginale śpiewa o targu pełnym pokus, gdzie sprzedaje słodycze (lub, w zależności od interpretacji, śledzi piękną pannę, starego rozpustnika). Albo sylabowego tańca barda Britannii von Speers, który — och, Boże! — zrobił to ponownie (mianowicie zmiażdżył serce zakochanego młodzieńca jak ciasto).
Wiele rzeczy leży na wierzchu, to prawda. Ale nie karćcie mnie zbyt szybko! Jakiś czas temu powiedziano, że nawet jej najznakomitsza czystość, Marie Kondo, wstrząsnęła fundamentami jej władzy. Od niepamiętnych czasów niewiele rzeczy w życiu było pewnych: śmierć, starzenie się i pytanie, czy wypróbowałeś metodę sprzątania Marie Kondo. Gdzieś w cieniu zawsze czai się jakiś łobuz, cierpliwy jak ponury żniwiarz, gotowy nas nękać: Czy to wywołuje radość? Czy sprawia ci przyjemność trzymanie w rękach pojemnika Tupperware w kształcie banana? Te stare skarpetki czy szlafrok z napisem „Piwo ukształtowało to piękne ciało”? Nie? To pozbądź się tego! Kilka lat temu Marie Kondo przyznała, że wraz z jej trzecim potomstwem pojawił się chaos. Królowa porządku pogrążyła się w nieładzie. Ale spokojnie, nie byłaby Marie Kondo, gdyby nie potrafiła odwrócić sytuacji. Zamiast porządku zewnętrznego, teraz szuka porządku wewnętrznego. Niech bachory zniszczą salon – wewnętrzny spokój!
Pytam moją ukochaną, czy nie mogłabym również szukać tego wewnętrznego porządku. Ale ona natychmiast grozi mi dębową maczugą. Być może to brak odgałęzień może być korzeniami nieporządku. Więc wszystko, co mogę zrobić, to wyruszyć w podróż ku czystości, dźwięki kolumbijskiej pieśniarki Shakiry dzwonią mi w uszach, śpiewam o tych magicznych lędźwiach odpornych na wszelkie kłamstwa i mam nadzieję, że moja służba uspokoi moją ukochaną pod koniec dnia.
süeddeutsche